piątek, 30 listopada 2012

Smutek głupoty

Jest mi smutno. Tak działa na mnie od lat telewizja. I to już wcale nie przez wiadomości,wiadomości to tylko paranoja naszego kraju.
I przez moją głupotę.
Lata lecą. Starzeję się. Definitywnie, to stąd te emocje.

;)

Choroba, jako bunt organizmu żądnego odpoczynku.

Zmieniłam sobie lekarza na studenckiego. Lekarstwa zamiast 100zł, kosztowały 16,50, zwolnienie od tak,żadnych narzekań, że lekarz ma za dużo pacjentów, mimo że dzwonisz o godzinie 8rano,a dodatkowo doktor był sprytny i kazał mi zostać w łóżku do niedzieli. Bo jak mi się spytał od kiedy ma mi  zwolnienie wypisać, to ja mu po wiedziałam "nie, nie ja chodziłam na uczelnię i do pracy, ja dziś dopiero tak...".No to jestem w domu,czytam sobie,oglądam sobie telewizję, mam ciepło,jestem sama w mieszkaniu babci i jest fajnie.

***
Siedzą sobie ludzie w pociągu,przedział jest wypchany nami. Parka litwinów,parka z erasmusa(ona Polka,on z indii, ale generalnie to z Niemiec:D)ja, jakiś tam studencik, jakaś licealistka. Studencik nadąsany wychodzi, wchodzi inny. I to jest tak zwany pstryczek, który uruchamia cały przedział. Chłopak jechał z nami tylko 40 min, ale buzia mu się nie zamykała,zintegrował cały przedział i trochę jeszcze później sobie pogadaliśmy. Właściwie to był takim typem, który wszędzie, z każdym pogada, dużo podróżuje i nie ma żadnych barier, i to nawet było fajne, choć zabawne,poczciwe.
I życzył mi powodzenia ze sztuką :)

Bo właściwie, dlaczego tak po prostu ze sobą nie rozmawiać?
***
Dałam się oszukać trzem panom na starym rynku. Mówili, że są z Wrocławia i nie wiedzą dokąd by się tu wybrać i jak trafić tam i tam. To ja chciałam ich tam zaprowadzić, po czym sprytnie wychwyciłam, że mi tu pan jeden operuje skrótem nazwy tego miejsca i takie"halo,halo, ale skąd ty to wiesz?" Panowie mieli dobrą ściemę, byli z Poznania, z polibudy. Jeden z nich był taki spokojny niesamowicie, zwłaszcza, że to noc była, wszyscy wokół pijani,miał takie spokojne oczy i patrzył się tak przenikliwie. Całą trójkę zaprowadziłam do moich trzech kumpel, który postanowiły dokończyć nasz wieczór w pijalni pobliskiej, zapoznałam kogo trzeba z kim trzeba i poszłam sobie spać :D Ale spojrzenie tego pana i jego dłoń wplątana na krótki moment w moją,pozostały ze mną.

Bo tak generalnie to wreszcie pograłam w alkochinczyka i to z arcyciekawymi zadaniami, znów w przeciągu ostatnich dwóch tygodni spotkałam starych przyjaciół z rodzinnego miasta  i spotkałabym ich znowu w przyszłym tygodniu, gdyby nie moje obowiązki.

A najlepsze, że jestem Eve Green i już nawet obcy ludzie mi to mówią.
***
Sierota-genialny thiller,taki...prawdopodobny...i taki...skojarzeniowy w jakiś sposób.
***
Kiedyś zamieszkam w Krakowie. Koniec.Kropka. I będę chodzić słuchać jazzu w pubach :D
***
Właściwie to wszelkie notki uciekły mi z głowy i robię sobie taki mini pamiętniczek dziś. Dla samej siebie, ot co. Kiedyś, po latach, może wspomnę tego alkochińczyka, gdy to dzwoniłam do Angeli jako telefon do przyjaciela i pytałam się z czego jest taki a taki rodzaj sera, gdy śmialiśmy się wszyscy po staremu, albo kiedy dosiadł się do nas Ukraińczyk wyglądający jak młody Jude Law,mówiący ,że ok, na Ukrainie piją więcej, ale on to w Polsce i tak nie podoła :D, czy tego starszego pana ,który postawił nam wszystkim piwo, a przyszedł tylko o drogę spytać i tę piękną panią u jego boku, spotkali się po latach, bo on teraz biznesmen,artysta zagraniczny od dawna i nagle spotyka na ulicy koleżankę z czasów studenckich, która notabene jest z Warszawy,to taka ładna historia. A pan mimo,że studiował tu prawo, zaliczył w Pzń wszystkie swoje pierwsze razy, ale z nauki nic nie pamięta,zamiast tego domki w górach, które wtedy były dostępne dla studentów :D echhh,a nam to już nic takiego nie udostępniają.


sobota, 10 listopada 2012

Wykłady.

To tak po krótce: najpierw był wykład R. Ascotta. Żałuję, iż mój angielski nie jest aż tak perfekcyjny,ponieważ tłumacz wiele spraw opuszczał,akurat tych,które mnie interesowały najbardziej. Ale generalnie idea posiadania więcej niż 5zmysłów,więcej niż jednej tożsamości, po to by dobrze zrozumieć świat i życia w więcej niż jednej rzeczywistości, to wszystko do mnie przemawia. Od dziecka miałam tak, że nie chciałam być zaszufladkowana i ograniczona,chciałam być dziewczynką i chłopcem jednocześnie,zbuntowaną i opanowaną,szaloną i poważną. Poza tym interesuje mnie wiele dziedzin,wiele poglądów,wiele rodzajów konkretnych sztuk, jestem otwarta. I oto okazuje się, że właśnie taki winien być artysta,ha :D

I nawet gry komputerowe to nasze nowe tożsamości,yeah. Szkoda, że najnowszy Max Payn stawia opór piracki i nie chce działać.

Moją inspiracją dnia został Fernando Pessao, nie tylko za twórczość, ale i za heteronimy. Miał ich kilkadziesiąt. Niesamowite.

a oto jego mały przykład dorobku:


Fernando Pessoa: Dwa wiersze Alberta Caeiro

* * *
Mało mnie obchodzi.
Co mało mnie obchodzi? Nie wiem, mało mnie obchodzi.
.
* * *
Kiedy wróci wiosna,
Być może, już mnie nie znajdzie na świecie.
Chciałbym teraz móc sądzić, że wiosna jest człowiekiem,
Ażeby móc przypuścić, że zapłakałaby,
Widząc, iż utraciła jedynego przyjaciela.
Lecz wiosna nawet nie jest rzeczą –
Jest formą wrażenia.
Nawet nie powracają kwiaty ani zielone liście.
Są nowe kwiaty, nowe zielone liście.
Są nowe ciepłe dni.
Nic nie powraca, nic się nie powtarza, bo wszystko jest rzeczywiste.



[...] są w prozie wstrząsające subtelności, w których wielki aktor, Słowo, rytmicznie przetwarza w swej cielesnej substancji nieuchwytną tajemnicę Wszechświata.


Słowa są dla mnie czymś namacalnym, są syrenami, ucieleśnionymi zmysłami.

Czytam i staję się wolny.


Każdy człowiek, który wie, jak powiedzieć to, co mówi, jest na swój sposób Królem Rzymu.

Moja dusza jest ukrytą orkiestrą: nie wiem, na jakich w moim wnętrzu gra instrumentach, skrzypcach czy harfach, cymbałkach czy tamburynach. Znam siebie tylko jako symfonię.


Czuć wszystko na wszystkie sposoby; umieć myśleć emocjami i czuć za pomocą myśli; nie pragnąć wiele i tylko w wyobraźni; cierpieć z kokieterią; widzieć jasno, aby pisać celnie, poznać siebie wraz z udawaniem i taktyką [...]


Czuć to bardzo nudne [...] Sama prostacka forma tego zdania dodaje mu jakby soli i pieprzu.


Istnieją metafory bardziej rzeczywiste niż ludzie chodzący po ulicy. Istnieją obrazy w zakątkach książek bardziej żywe niż wielu mężczyzn i wiele kobiet.


Najbardziej prostackie w snach jest to , ze wszyscy je mają.


Bardziej mi żal tych, co myślą o rzeczach możliwych, słusznych i bliskich, mogących się zdarzyć niebawem, niż tych, którzy śnią o rzeczach niezwykłych i odległych. Ci ostatni, śniący o wielkości, albo są wariatami i wierzą w to, o czym marzą, i są szczęśliwi, albo są zwykłymi marzycielami, dla których urojenia są muzyka duszy, która ich upaja, lecz nic im nie mówi. Lecz ten, co marzy o rzeczach możliwych, może rzeczywiście doznać prawdziwego rozczarowania. [...] Marzenie, w którym widzimy rzeczy niemożliwe, już przez to samo nas ich pozbawia, ale marzenia, które mogłoby by być spełnione, wplątuje się w nasze życie i pozostaje do spełnienia. Jeden żyje w całkowitej niezależności od życia. Drugi uzależniony jest od przypadku, jaki życie niesie.


Śpię, kiedy śnię o tym, czego nie ma: budzę się gdy marzę o tym, co mogłoby się stać. (...)


Jeśli nie mam żadnych innych cnót, to przynajmniej mam jedną: stale doznaję nowych wrażeń.


Współżycie z innymi jest dla mnie torturą, a mam innych w sobie. Nawet z dala od nich jestem zmuszony do współżycia z nimi. Jestem sam, a otacza mnie tłum. Nie mam dokąd uciec, chyba, że ucieknę od siebie.


Oto główny błąd wyobraźni literackiej: myśleć, że inni czują to, co my. Lecz na szczęście dla ludzkości każdy człowiek jest tylko tym, kim jest, a jedynie geniuszowi dana jest możliwość bycia kilku różnymi ludźmi.


Człowiek może, jeśli posiada prawdziwą mądrość cieszyć się widowiskiem całego świata, siedząc na krześle, nie umiejąc czytać, nie rozmawiając z nikim, używając tylko swych zmysłów i posiadając duszę, która nie zna smutku. Trzeba monotonna egzystencję uczynić taką, aby nie była monotonna. Uczynić powszechność nieszkodliwą, aby najmniejsza rzecz stała się rozrywką.


Gdybym dotarł do nieosiągalnych krajobrazów, cóż by mi pozostało nieosiągalnego?
Monotonia, matowa jednostajność dni sobie podobnych, brak różnicy między dziś i wczoraj – niech tak będzie zawsze, a moja dusza niech będzie dość czujna, aby cieszyć się muchą [...], cieszyć się wybuchem śmiechu, który dobiega z jakiejś ulicy, całkowitą wolnością z powodu nadejścia godziny zamknięcia biura, jak również nieskończonym wypoczynkiem świątecznego dnia.


Momenty, momenty, momenty. Ciemności zwęglone ciszą.

Jedni rządzą światem, inni są światem.

Zawsze obce mi było pragnienie, aby mnie rozumiano. Być rozumianym to prostytuować się.

Ok. To teraz Gurawski,od razu po R.A. Fantastyczny człowiek,niezwykle subtelny,zabawny,oddany Grotowskiemu,nazywał go swoim mistrzem,a jednak,jednocześnie,miał w sobie jakiś dystans,może i dlatego,że nie był jego aktorem,o aktorach sam mówił,że podporządkowali się i oddali Grotowi całe swoje życie.Patrząc na jego spojrzenie na układ widowni i sceny,na jego proste rysunki,które nawet ja mogę wykonać,w trochę gorszy sposób,pomyślałam,że trzeba o tym pamiętać. O scenie i widowni, o relacjach,ułożeniu i znaczeniu tego ułożenia. I nie wiedziałam, że Kantor był tak cudownym magikiem-magik to dobre słowo. CHodził w czarnej pelerynie,w kapeluszu takim dużym,czarnym, za który mógł pójść do więzienia w czasach komuny i jedną rękę nosił tak ładnie wygiętą, w białej rękawiczce. I miał laskę. Arystokrata,pierwsza klasa. I był teatrem, jak to mówił Gurawski. Wybijał się z tłumu szarych ludzi,szarej rzeczywistości. Dziś wszyscy ubierają się kolorowo,to już nie te czasy. Ale wtedy jego czerń,czy śnieżnobiałe koszule, jego ZAKAZANE szelki,spodnie w kratę, to było jego przedstawienie,w życiu codziennym.

Ach,ach i tak byłam zasłuchana w tego starszego pana, że usłyszałam DZIWNY dźwięk, który tak naprawdę był dźwiękiem aparatu. Spojrzałam się w tę stronę,bo to niedaleko mnie było, fotograf wtedy wyjrzał zza aparatu i spojrzał się na mnie i poczułam się przedziwnie-cholera,przecież ja o Tobie dziś śniłam,byłeś moim facetem :D oczywiście mając tylko wspomnienie tej twarzy,nałożyła mi się z tą przede mną,podobne były,pewnie nie identyczne. Dodatkowo ten przede mną miał dłuższe włosy<3 Niestety musiałam stamtąd wyjść przed czasem.Obiecuję sobie,jak go jeszcze spotkam,spytać o kawę xD

I potem wróciłam do pana R.A. Opowiadał o ajałasce, bo kolega z roku był tym zainteresowany :D Tu też w sumie ważna rzecz-ona poszerza świadomość, a co byłoby gdybyśmy wszyscy ją poszerzali? ZNowu nie dałoby się nami rządzić. Oczywiście jest też niebezpieczna,ok. Ale to tylko ryzyko, jakie na dobrą sprawę bierzemy na siebie nieraz. i powiedział coś bardzo,bardzo istotnego. W sumie dwie sprawy-pierwsza sztukę zawsze musimy postrzegać z serca,wiadomo,zmiany są,może czasami trudno już się rozeznać co jest sztuką, a co nie,co warte,co nie warte,co ma szansą być w jakiś sposób nowsze,ale i tak i tak sztuka będzie i my będziemy i jedyne,co mamy robić, to odbierać ją i oceniać sercem,naszym własnym gustem.

Drugie-gdyby wszyscy ludzie byli kreatywni,co by się działo ze światem? To niebezpieczne, nie można by nimi rządzić,na pewno zniszczyliby stare rządy,na pewno więcej rzeczy byłoby za darmo,sami byśmy je osiągali. Więc zabija się kreatywność już w szkołach zwłaszcza całą biurokracją. Dlatego tak mało jest naprawdę artystycznych szkół. Jego wyrzucono z roboty za to, że chciał zmienić zasady na jednym uniwerku. No, cóż. Ma racje. TO dlatego śniłam o nowych czasach, w których wybijano wszystkich artystów,palono wszystkie książki. Kilka razy w minionym roku miałam ten sen. Rząd mas,czyli jednej szarej brei, sterowanej jak zwykle gronem nielicznych.Kto się nie podporządkuje temu kula w łeb. Ja zawsze ginęłam.

A potem powrót do domu. Pan kierowca 40min zmieniał żarówkę i cały autobus się na niego wkurzył,od studentów,poprzez ludzi w wieku średnim aż po babcie. I nawet dziecko się odzywało bezczelnie. Tylko ja siedziałam cicho i czytałam książkę i myślałam sobie, że mi go szkoda. Ok,było mi zimno,z tego powodu mnie denerwował-zostawił otwarte drzwi. Ale samo opóźnienie,to nie jego wina,musiał to zrobić,dobrze dla nas,widział dobrze drogę. Po co denerwować go przed trasą?To i tak był ostatni autobus,nikt inny nas nie zawiózłby.A w nocy przecież nie ma się już żadnych umówionych spotkań;)żeby się śpieszyć.

No, cóż.

Potrzeba mi większej dyscypliny,brać przykład z Adama,nie ma bata.

Na koniec-Alice-mam ochotę na męskie alter ego,cały dzień z nimi!:)


Guns N'Roses

Cóż,dziś tylko koncertówki,tylko oni przykuwają uszy i wzrok. Żałuję, że nie mogłam pojechać na ich koncert, a jeszcze bardziej żałuję, że nie mogłam być na ich koncercie,gdy byli młodzi.

Sąąąąąąąąą niesamowici,ot co.


http://www.youtube.com/watch?v=X1ZRBPA8SK0&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=WUNkHdi6-Vw&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=C_S8tRMDrmE&feature=related

w moim pokoju śmierdzi spalinami od palenia w piecu,ciekawe,wpływ nieszczelnych okien?

Sny.

Pewien artysta/naukowiec uznał, że świat wirtualny,świat snów oraz świat po środkach halucynogennych są tak samo realne,jak tak zwany świat rzeczywisty. To wszystko to aspekty tej samej rzeczywistości-w sensie rzeczywistości realnej. Bo przecież to wszystko wprowadza zmiany w moim mózgu i w moim ciele odczuwam to i emocje rodzą się prawdziwe,więc...dlaczego kuffa,dyskryminujemy te światy?Zafascynowałam się teraz moim światem snów,bo to tak jakbym wiodła drugie życie obok. To coś, jak chodzenie do pracy,a potem powrót do domu i second life,czyli nie wiem,życie muzyka rockowego. A tak to praca w szkole,np.

Śniła mi się dziś skomplikowana fabuła. Właściwie snów było więcej, ale ten był najciekawszy i złożony z samych obcych mi ludzi,nigdy,nigdzie ich nie widziałam, a śniłam o nich.Nie pamiętam już twarzy tych osób. Generalnie byłam w firmie.W firmie raz byłam szefową, raz jej córką. Złapałam jako któreś z wcieleń,nawet nie pamiętam,czy córki, czy może jeszcze kogoś innego-podsłuch-mała dziewczynka i podejrzany mężczyzna. Podsłuch był wtyczką z konkurencyjnej firmy,dziecko oczywiście porwaliśmy,tak można to nazwać. I zaczęła się wojna...Moja matka z dobrej szefowej i dobrej osoby stała się kimś  pochłoniętym myślą o tej drugiej firmie i o tym jak ich zniszczyć. Tamci chcieli odzyskać dziecko. I tak powoli eliminowali naszych pracowników. Doszła do tego magia-np., mój chłopak został tak jakby zabity,ale w sposób magiczny-rzucono na niego czar śmierci, który można było w odpowiednim czasie i tylko z pomocą jego siostrzyczki-również zaczarowanej-odczarować. Siostrzyczka straciła rozum i wzrok. To był taki moment przełomowy,moja matka w międzyczasie postrzeliła własnego pracownika,z jakiegoś tam powodu,ludzi już praktycznie w firmie nie było. Ostatni pracownik odszedł-ojciec tej dwójki. I wtedy zrozumiałam, że moja matka-szefowa zwariowała,może i na nią rzucono czar-zaczęłam uciekać po tej firmie.I to był piękny widok- schody zakręcone,drewniane,do pokoiku. Na nich siedziała ta mała,próbowałam udawać jej brata, ale się poznała. Wtedy usiadłam obok i zaczęłam jej o sobie opowiadać(miałam na imię Ania we śnie;)) i o jej bracie i ona się odczarowała. Weszłyśmy wtedy do komnaty/pokoiku,ktory był wielokątem i miał pełno dużych misiów, które pozwoliły nam się skryć przed matką. Potem wybiegłyśmy stamtąd i odnalazlyśmy mojego chłopaka,imienia nie znam,odczarowałyśmy i go i wyszliśmy stamtąd. Przez krótki moment szliśmy ulicą zwyczajną, on trzymał mnie za rękę, ja jego siostrę i czułam się jak część rodziny,jakby to było moje dziecko,mała,urocza blondyneczka a nie jego siostra i wszyscy byliśmy tak autentycznie szczęśliwi, że jesteśmy razem i już bez tej magii i było jakieś takie nie nasycenie, tak jakby utraciło się kogoś i wiedziało, że to już na wieczność może i całą i nagle odzyskało,aż wylądowaliśmy na drodze pod masakryczną górę, gdzie szli też inni ludzie i jeździły samochody. Na samym szczycie miałam cholerny problem, żeby wejść na górę,jego siostra spadała cały czas na dół, gdy tylko ją puścił,ja ją asekurowałam i wkurzałam się, bo sama potrzebowałam pomocnej dłoni. W końcu podałam mu ją ostatni raz,nakazałam przytrzymać,sama weszłam nagle bez większego problemu na tę górę i...obudziłam się.

To tylko niewielkie strzępy,tego, co pamiętam. Więcej mam w sobie impresji,niż faktów. W sumie sen był porywający,w trakcie.

wtorek, 6 listopada 2012

Schematy.

Człowiek to istota leniwa. Istota schematyczna. Mamy pewne schematy,nawyki z biegiem lat, które powielamy,powielamy,powielamy do bólu. Do bólu, bo czasami sami siebie lub innych tymi nawykami ranimy. I oczywiście chcemy następnym razem być mądrzejsi, a potem buuuuum,kolejny schemat. I wszystko jest jako tako spoko. Znajdujemy już sobie milion powodów, wymówek, wyjaśnień. Nie widzimy schematów, a jak je widzimy to tylko kilka ostatnich.I cholera, nagle,czasami,przychodzi olśnienie. A olśnienie powoduje sytuację lawinową. Już nie widzimy tylko tego jednego schematu, ale i kilka,kilkanaście,kilkadziesiąt innych. I dociera do nas,to MY nic z tym nie zrobiliśmy. To MY uciekaliśmy się do stałego schematu, choć w różnych wariantach. To MY podświadomie lub świadomie wywoływaliśmy inne, bo czyjeś, schematy w innych ludziach. I oni również mają swoje schematy i oni również wywołują je w nas. Bo tak jesteśmy przyzwyczajeni. Sytuacja lawinowa.

I co można poradzić? Nic nie poradzimy na innych. Ale przecież MOŻNA zawalczyć ze swoimi schematami.

To cholernie trudno spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie. Nie maskę, a siebie. Bo i ludzie na nas nakładają maski i my sobie nakładamy maski, maski mnożą się, a my uciekamy się do nich, nie tylko uciekamy się do tych dobrych masek, dobrych bohaterów,bo i czasami łatwiej jest mieć maskę łotra.

A czas płynie. Ponoć zabija rany. Właściwie to tak. Ale co z tego, gdy zdobywamy lub zadajemy nowe. Któregoś dnia czasu zabraknie. Co wtedy? Owsze, nie unikniemy błędów, nie osiągniemy doskonałości,doskonałość nie istnieje. Ale można je ograniczyć, można część wyeliminować, by na ich miejsce przyszły inne,nowe,choć tak,to ciężka praca.

A najważniejsze jest mieć pokorę. Po prostu łatwo jest widzieć źdźbło w oku bliźniego, a trudno belkę we własnym. Dopiero pokora uczy nas...przebaczać. Przebaczać sobie i innym.

Wstaję rano i ode mnie, od moich wewnętrznych walk,naprawdę coś zależy. Bo to ja tworzę swój świat, swoim spojrzeniem na niego, na siebie, na innych. Potęga naszego umysłu. Subiektywizm. Każdy ma swoje demony, z którymi musi się zmagać. Tkwią w naszej głowie czasami już tak zadomowione, że zupełnie nie zauważamy ich wpływu. Anioły też tam tkwią i podszeptują zupełnie coś innego. Próbują rozjaśnić mroki umysłu. Codzienna walka. Aż do końca.













piątek, 2 listopada 2012

Przypadki.

Tyle mówił o przypadkach,ja i on,sytuacje, ludzie w naszym życiu, wszystko to przypadek.
Przypadek,czasami pewnie tak, ale czasami ciężko aż uwierzyć, że to tylko przypadek. Oczywiście nasz umysł ma w tym dużą zasługę, to on ładnie układa nam puzzle i nadaje temu powiązanie i sens. Ale nie zawsze.

Tak, więc poszłam nad rzekę, przez łąkę, w miejsce gdzie zasięg dla radia nie jest najlepszy, w porę południową, gdzie muzyka raczej żwawa leci, złapałam stację radio koszalin, co to za ambitna nie jest,złapałam ją,akurat gdy zapaliłam znicz(co było niemałym wyzwaniem)i właśnie wtedy poleciało to:

http://www.youtube.com/watch?v=dtEfpHkvHfA

(okoliczności poznania tej piosenki sprawiły, że jest ona dla mnie najważniejszym jej utworem)

a zza chmur,a niebo dziś jest okrutnie zachmurzone,wyszło słońce.

Ładny przypadek,nieprzypadek prawda? Aż trzeba było stać, uśmiechać się szeroko i tak trwać w tym słońcu i wietrze,obok znicza, jak obok znajomego na ławce.

"Your must learn to stand up for yourself
Cause I can't always be around"




czwartek, 1 listopada 2012

Czy chciałbyś napić się ze mną kawy?



Świt, najpiękniejsza pora dnia. Słońce nieśmiało podnosi się nad horyzont i rozświetla cienie. Mija strach, przemija koszmar, ostatni zlepek szeptów podświadomości. Budzę się. Otwieram oczy i czuję ciepło rzeczywistości na policzku. Jest dobrze, myślę sobie. Jest dobrze, witam nowy dzień,powtarzam. Wstaję. Spoglądam w lustro, spoglądam w oczy odbijające błękit nieba.Uśmiecham się i nagle wszystko rozpada się na miliony drobniutkich kawałków potłuczonego szkła. Mam teraz prawdziwe wyzwanie- wyjść z domu bez zranień, nie wbić sobie żadnego odłamka i nie poczuć bólu świadomości. Poruszam się ostrożnie, walczę z samą sobą. Ktoś zaciska mi pętlę na szyii, to ja śmieję się sobie w twarz. Potykam się o stojący w przejściu fortepian. Upadam, w ostatnim momencie zapierając się łokciami. Czuję, jak odłamki szkła wbijają mi się w łokcie, spokojnie patrzę na cieknącą krew. Jest dobrze, mówię sobie. Podnoszę się i grymas bólu układa moje wargi, może to mój nowy uśmiech. Wychodzę z domu i mijam ludzi, wszyscy są tak samo obojętni. Nawet nie patrzą mi w oczy. Mijają mnie i mijają, jest ich coraz więcej. Chowają się pod kapeluszami, za szalami i w kołnierzach.Szukam rozpaczliwie opatrunku uśmiechu na moje małe rany. Krew sączy się z łokci, a łzy sączą się z oczu. Delektuję się  tymi łzami, bo od dziecka lubiłam smak soli. Bezczelnie patrzę się w oczy mijanym ludziom,a oni odwracają wzrok. Uciekają, chowają się za pośpiechem, wstydząc się lub bojąc się moich łez. A ja nie chcę nic więcej, nic więcej, tylko jeden opatrunek uśmiechu. Może jeszcze plaster spojrzenia, ciepłego spojrzenia. Zakrztuszam się moimi łzami i wtedy wpadam na Ciebie. Wyszedłeś dziś z domu, by odszukać kobietę o nieco smutnym ubraniu. Mamy listopad, to taki zimny, deszczowy, niewdzięczny miesiąc. Spodziewamy się już zimy, jeszcze pamiętamy lato, ale tak naprawdę już tęsknimy za wiosną.Powiedziały Tobie gwiazdy nocy wczorajszej, że jeszcze gdzieś istnieje zapach wiosny. I ty szukasz tego zapachu w mijanych kobietach, ponoć wiosna najlepiej pachnie na smutnym ubraniu kobiety, której oczy uparcie kwitną.
- Uwielbiam listopad- mówisz do mnie, a ja patrzę się w Twoje płonące oczy i nie wierzę. Ludzie mnie mijają i mijają, całe tłumy mijają mnie od lat, a Ty jakby nigdy nic odzywasz się do mnie, w deszczowe południe.
- Uwielbiam listopad, ale dziś tęsknię za wiosną. Tak po prostu. Potrafię nie wychodzić z domu tygodniami, albo i miesiącami. Potrafię nie odzywać się do ludzi, wyjeżdżać bez słów. Potrafię też biec do ludzi, bliskich mi ludzi, w środku nocy i rzucać kamieniami w ich okna. A oni zawsze wtedy wychodzą i idą ze mną na papierosa, tak po prostu. I chciałbym, żeby wiosna też pojawiała się tak po prostu.  Wtedy, gdy za nią zatęsknię. Pomyślałem, że może ją znajdę, więc wyszedłem z domu.
Patrzę się na Ciebie i już wierzę, już dowierzam moim oczom i uszom. Właściwie to zapomniałam o całym tym tłumie, może to dlatego? Jeszcze tylko trochę boję się, że jesteś nierealny. Boję się wyciągnać rękę, może rozpłyniesz się we mgle.
-Masz w sobie listopad, przez te łzy płynące z oczu, jak deszcz z nieba. Chciałaś mnie  zmylić może, a może to przypadkowe. Ale ja...
Wtedy jeszcze nie rozumiałam niczego, ale nie potrzebowałam niczego rozumieć. Przerwałam tobie w pół zdania:
-Chciałbyś napić się ze mną kawy?
I po prostu poszliśmy napić się kawy. W zimny, deszczowy, listopadowy dzień. I odtąd chodzimy napić się kawy, tak po prostu, gdy za oknem robi się smutno.

Listopad.

W zeszłym roku stwierdziłam podczas mszy na cmentarzu, że 1listopada to dzień szpanowania na cmentarzu-ubiorem,fryzurą,wyglądem,futrem,nowym partnerem/partnerką,dzieckiem,pracą(przy rozmowie nad grobem),autem,wszystkim, tylko brak tam najważniejszego tematu. O zmarłym,tudzież zmarłych. Tudzież stoją w smutku i koniec.Brak też rzeczywistego spotkania żywych.
Otóż dzisiejszy dzień spędziłam przed telewizorem,z jednym bratem, tudzież z drugim, tudzież z mamą. A obok tego z siostrą, bez telewizora, bo ona boi się światła, za to z radiem i śpiewaniem piosenek.
Obejrzałam bajki, obejrzałam taki ładny fragment programu o tym, że śmierć dziś spychamy na bok,chowamy ją w szpitalach i hospicjach, a potem szybko na cmentarzu. Kiedyś czuwało się przy zwłokach. A jeszcze przed tym czuwało się przy umierającym, który umierał,o zgrozo, we własnym domu. Bo czyż nie lepiej umrzeć we własnym łóżku, niż w szpitalnym, z ostrą żarówką i obcą pielęgniarką(żeby chociaż)u boku?
Obejrzałam komedię Żabi książę i podobał mi się motyw tego, że kobiety wcale nie chcą być ratowane, one chcą prawdziwej miłości. Tego, żeby na starość ten ukochany spojrzał się na nie i zobaczył w ich oczach swoje odbicie i zobaczył w nich piękno tego świata.
Obejrzałam film młodzieżowy, przygodowy o potędze rodzinnej miłości, o wilkołakach,wampirach,o po prostu fajnym rodzeństwie.
Poczułam się, jakby nic się nie zmieniło. Jakbym dalej miała 13 lat, siedziała w domu i oglądała telewizję, taką, która bawi i uczy czegoś dobrego.
Siostrze m.in. zaśpiewałam Tears in heaven. Może kiedyś będę ją szukać,a ona mnie i odnajdziemy siebie po tej piosence?
A potem...obejrzałam Znachora. Wszyscy już go widzieli milion razy,mój wuja nawet rozmawiając z tatą mówił, że już ma go dość. Moi rodzice znają go na pamięć. Właśnie. Tu tkwi mały problem. Moja mama wyprzedzała dialogi i fabułę, a ja się irytowałam, szkoda. Ale tak poza tym to...niesamowity film. Bardzo, ale to bardzo intymny. Ja bardzo lubię intymne filmy. W człowieku jest wtedy tyle emocji, że jest oderwany od tego świata obok. I czuje się jakby nie wiem, jakby to było skierowane do niego. To tak jak spotkać się ze znajomym i słuchać go cały wieczór, patrząc mu w oczy. A potem wrócić do domu i jeszcze czuć go.
I uwielbiam Annę Dymną. Rozkoszna, jako młódka, niesamowita, jako dojrzała. Po prostu dobra i zdolna, najlepsza moja polska dama.
Po Znachorze byłam w idealnym nastroju. Uzbrojona w kolorowe ubrania,kolorowy plecak, znicze, zapałki i radio poszłam przed siebie. Poszłam na stary cmentarz, na którym było już niewielu ludzi, choć przewijali się, co jakiś czas. Wszyscy dziś chodzili stadnie, co ciekawe. Ten cmentarz był wyjątkowo piękny, bo choć starałam się dojrzeć jakiś opuszczony grób, to go nie było. To przez to, że jest on niewielki i usuwają, co jakiś czas te porzucone groby. Jednego mi brakuje. Bo zawsze na niego chodziłam, taki duży, stary grób, był niedaleko grobu mojego wuja, który tak naprawdę jest małym aniołkiem, urodził się już martwy, więc widzę go, jako dziecko, nie jako dorosłego. Wszystkie groby były przystrojone zniczami i kwiatami, ale wyjątkowo w tym roku nikt nie przesadził z kwiatami. Więcej było światła. W dodatku ze smakiem.
I w spokoju pobyłam przy każdym, kto mi tylko tam znajomy się nasunął. O każdym pomyślałam, coś dobrego.Przy grobie mojego wuja, który zmarł względnie niedawno i któremu teraz trzeba martwić się o córkę, pobyłam trochę dłużej, tak jakbym była przy łóżku śpiącego. Kucałam tuż obok,trzymałam dłoń na zniczu, patrzyłam się na nagrobek i posyłałam moje myśli. Potem poszłam pod brzozę, pod którą od dziecka mówiłam, że chciałabym spocząć. Nadal jest tam miejsce. I ruszyłam dalej, przed siebie. Na spacer po moim mieście.  Z muzyką tych, którzy już odeszli, choć ich głosy dalej nas wzruszają. Z wierszami tych, którzy już odeszli, choć ich słowa dalej nas poruszają. I z tym, który już odszedł, ale chciałam mu pokazać moje miasto. Więc mu je pokazałam i przy okazji im też. Bo ja kocham moje miasto nocą, a jesienną nocą w szczególności. Każdy tańczący na wietrze liść jest tu poematem i ja nie przesadzam, bo park ma w sobie coś mrocznego i listopad pasuje do niego, jak najbardziej. Wspomniałam tam i małą Julkę, bo tutaj nie ma jej grobu, a park to dobre miejsce na wspomnienie małego dziecka.Odwiedziłam też babcię, bo dziś chciałam pamiętać również o żywych. I poszłam znowu dalej, przed siebie, czasami podśpiewując sobie, czasami szepcząc wiersze, uśmiechając się i wszystko było pięknie, dopóki nie przeczytano wiersza w radiu. Nie mogę go odnaleźć, za to znalazłam coś bardziej pokrzepiającego, dam go na koniec. Wędrowałam właśnie wtedy ku górze, ku drugiemu cmentarzowi. Trasą, której od dziecka bałam się po zmroku. Ale teraz nie bałam się. I tam na tych schodach do nieba, spotkałam starego...przyjaciela,to może za duże słowo, ale dobrego znajomego. Był moim partnerem na studniówce, bo nie miałam z kim pójść. Był operatorem od świateł i dźwięku na moich spektaklach, bo można było na niego liczyć. Upiłam się przy nim (i nie tylko przy nim,świętowaliśmy wtedy wielkie,teatralne zwycięstwo)pierwszy raz w życiu i płakałam ze zranionego serca, a potem bezpiecznie byłam odprowadzona do domu, bo to tak przy okazji był przyjaciel mojej pierwszej miłości. Pamiętam to do teraz, choć niewiele pamiętam z tamtej nocy. Zapamiętałam właśnie ten mój płacz, przy nim, pierwszy raz przy kimś płakałam po K. i to odprowadzenie, bo było zabawne, obydwoje szliśmy chwiejnym krokiem. Jak potrzeba było auta, to on służył. To mój przyszywany tatuś, a ja jestem jego przyszywaną córką. Dostawałam od niego lizaki i zawsze o mnie pamiętał, czy to w urodziny, czy to na imprezach. Nawet na studiach przyszedł na mój spektakl. I naprawdę wszystkie te lata to było bardzo czyste z naszej strony, a przecież zostałam jego córką, tylko dlatego, że moje zakochane w nim koleżanki chciały wtedy by to je'zaadoptował'(słodka faza zbierania rodziny, gdy się miało lat 14), a on powiedział, że nie. Tylko Kasiek zostaje jego córką i tak zostało. I dziś go spotkałam na schodach, on szedł na dół, ja do góry, żegnaliśmy się z 5 razy, ale dalej rozmawialiśmy, rozmawialiśmy długo, on dziwił mi się, że dziś, w taki dzień tak sama chodzę, on właśnie uciekał z pustego mieszkania do znajomych, do pubu. A mi było dobrze samej, ale w tamtym momencie właśnie, tuż po tym wierszu, najlepsze, co mogło mnie spotkać to drugi człowiek. I miło, gdy ludzie naturalnie ze sobą rozmawiają, mimo upływu lat i spotykania się już tylko przypadkiem. Gdy wiem, że nic tu nie jest fałszywe, ani niezręczne, ani na siłę. A gdy go pożegnałam, pożegnałam też zamiar pójścia na drugi cmentarz. Weszłam na tę górę, poszłam na punkt widokowy i widziałam całe zachwycające piękno panoramy miasta i świateł i ktoś tam zapalił znicz i było to magiczne. I ja zrobiłam coś bardzo, bardzo ważnego. Bo to wreszcie było odpowiednie miejsce. I chciałam tam też zostawić i mój znicz, ale on nie chciał tam się palić, dobrych kilka minut męczyłam się, a dzwoniono już po mnie z domu, bo w sumie zaginęłam na kilka godzin. Więc jutro pójdę zanieść  znicz nad rzekę, bo od początku tam miało być jego miejsce i najwyraźniej dlatego, nie chciał palić się na punkcie widokowym.

Tak oto przeżyłam jeden z najlepszych dni pierwszolistopadowych.

Mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie śpieszą
spokojni ponieważ niczego nie wykończyli
nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi
nie połykają tak jak my przerażonego sensu
nie udają ani lepszych ani gorszych
nie wydajemy o nich tysiąca sądów
zawsze ci sami jak olcha do końca zielona
znają nawet prywatny adres Pana Boga
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętość z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę
przechodząc obok z niepostrzeżonym ciałem
ocalili znacznie więcej niż duszę


Jan Twardowski

I żeby było śmiesznie, w ten dzień pełen smutnych piosenek w radiu, przyświeca mi  coś radosnego.Bo to piosenka na dziś dla mnie:
http://www.youtube.com/watch?v=rW0TgYZn_tk